Twierdza zbudowana z emocji i marzeń czyli "Błękitny zamek"

„Błękitny zamek” to przepiękna, wpadająca w ucho muzyka, znakomite głosy, trochę humoru, trochę wzruszeń i genialna gra aktorska. Ale przede wszystkim to musical na podstawie powieści Lucy Maund Montgomery o tym samym tytule. Tak tej samej autorki co „Ania z Zielonego Wzgórza”. O czym jest? Można by odpowiedzieć prosto, że o miłości. Ale nie takiej zwykłej, oklepanej. O kochaniu drugiego człowieka za to kim naprawdę jest. Nie za jego pieniądze czy sławę. To także opowieść o samotności, niezrozumieniu i uciekaniu w marzenia.
fot. Mazowiecki Teatr Muzyczny

Joannę Stirling, czyli główną bohaterkę poznajmy w dniu jej 29 urodzin. Mieszka razem z wujem Beniaminem oraz ciotką Teklą, którzy wychowują ją po śmierci rodziców. Dziewczyna uważana jest za osobę o słabym zdrowiu, brzydką, ale przede wszystkim jest nadal panną. Co oczywiście staje się powodem do wyśmiewania jej przez całą rodzinę, bo jak to możliwe, że w tym wieku nie znalazła jeszcze męża. Nie to co faworyzowana przez całą rodzinę kuzynka Olivia, która właśnie kwitnie w okresie narzeczeństwa z Persivalem. Rodzinkę dopełnia Izabella, matka Olivii oraz kuzynka Georginia, która jest rodzinną swatką. Gdy Joanna ma dosyć nieustannych przytyków od rodziny ucieka w świat marzeń, do swojego błękitnego zamku, gdzie ona sama jest królewną, a rycerze biją się o jej względy. Pewnego dnia Joanna narzekając od jakiegoś czasu na problemy z sercem postanawia wybrać się do lekarza. Niestety zanim poznała diagnozę doktor musiał pilnie wyjechać. Dopiero po paru dniach dostała od niego list, w którym poinformował ją, że jej serce jest bardzo chore i przy oszczędzaniu się może dożyć nawet rok. Ta wiadomość zmienia doszczętnie życie Joanny. Postanawia wreszcie żyć. Wyprowadza się z domu Stirlingów i zatrzymuje się u ryczącego Abla, zduna, któremu zaczyna prowadzić gospodarstwo. Nawiązuje tam też znajomość z Edwardem Smithem, tajemniczym mężczyzną mieszkającym samotnie na wyspie, który przez familię dziewczyny uważany jest za kryminalistę. Po jakimś czasie pod wpływem chwili oświadcza mu się przekonując go, że zostało jej tylko parę miesięcy życia, więc w sumie nic nie traci. Gdy wszystko idzie dobrze Joanna dostaje kolejny list od lekarza, który ją informuje, że poprzednia wiadomość była przez pomyłkę do niej wysłana i tak naprawdę nie jest tak poważnie chora. Zrozpaczona dziewczyna, przekonana, że przymusiła Edwarda do małżeństwa, które teraz z paru miesięcy wydłużyło się na całe życie, postanawia zwrócić mu wolność i odchodzi. Jak to się kończy? I kim tak naprawdę jest Eddy Smith? To trzeba zobaczyć samemu.

Na „Błękitnym zamku” miałam okazję być już trzy razy i za każdym razem zachwyca mnie tak samo. Ciekawym doświadczeniem jest też obserwowanie jak ten spektakl się rozwija, jest trochę więcej improwizacji ze strony aktorów, coraz bardziej łamana jest czwarta ściana. Ciekawym zabiegiem bowiem jest zaprezentowanie spektaklu jako próby, gdzie aktor wcielający się w reżysera siedzi cały czas pod sceną i dyryguje obsadą, zarządza kolejnymi scenami, zagaduje publiczność. Zwraca się do aktorów po imieniu, daje wskazówki jak zagrać kolejną scenę i komentuje jak im poszło. Daje to jakby widz został wpuszczony za kulisy. Ciekawy jest też dobór kostiumów. Familia Strilingów jest ubrana barwnie, a nawet jaskrawo. Natomiast Joanna ubrana jest na szaro, co symbolizuje jej nieszczęśliwość i zakompleksienie. Dopiero jak zakochuje się w Eddym z brzydkiego kaczątka rodzi się łabędź. Joanna jest szczęśliwa, pewna siebie, a jej sukienka zmienia kolor na błękitny.
Fot. Mazowiecki Teatr Muzyczny


Joanna jest bohaterką, z którą bardzo łatwo się utożsamiać. Młoda dziewczyna, która w wieku 29 lat nadal jest panną i nie ma szans, aby w najbliższym czasie się to zmieniło. Która dziewczyna w podobnej sytuacji i wieku chociaż raz nie usłyszała pytania kiedy będzie ślub? Gdy widziałam spektakl po raz pierwszy, czyli zaraz po premierze, Joanna była niemal moim lustrzanym odbiciem. Nawet wiek ten sam. Ajć niebezpiecznie blisko. Ale dosyć o mnie. Skoro „Błękitny zamek” jest na podstawie powieści to czym się różni wersja sceniczna od wersji książkowej? Bo przecież wiadomo, że adaptacje filmowe książek często pomijają jakieś wątki, to jaka jest różnica w tym przypadku? Podam może trzy najważniejsze. Po pierwsze różnią się imiona główny bohaterów. W powieści mamy Valancy Stirling i Barneya Snaitha. A na scenie Joannę Stirling i Edwarda Smitha. Skąd zmiana imion? Nie wiem, ale podobno taka zmiana miała miejsce podczas któregoś tłumaczenia książki. Po drugie w książce główna bohaterka mieszka z despotyczną matką oraz starą ciotką, a nie jak w wersji scenicznej z wujostwem. I po trzecie powodem wyprowadzki Joanny do ryczącego Abla nie jest chęć prowadzenie mu gospodarstwa i desperackie pragnienie uwolnienia się z domu, tylko opieka nad córką mężczyzny – Cissy Gay, jej byłą przyjaciółką, która jest umierająca. I to wytłumaczenie jej wyprowadzki jest chyba lepsze.

Cały spektakl jest na wysokim poziomie jeśli chodzi o kreacje aktorskie. Rodzina Strilingów oraz ryczący Abel czyli kolejno Anna Lubańska, Katarzyna Trylnik, Aleksandra Hofman, Zuzanna Caban, Witold Żołądkiewicz, Aleksander Zuchowicz i Przemysław Rezner są rolami stricte komediowymi. Są bardzo wyraziste, ale nie przerysowane przez co bardzo przyjemnie się ich ogląda. Eddie Marcina Jajkiewicza jest początkowo tajemniczy, ale potrafi być też czuły i troskliwy. Emocjonalny rollercoaster daje nam rola Joanny w wykonaniu Anny Lasoty. Mamy pokazaną tu ich całą paletę. Jest strach, rozpacz, radość, miłość, smutek, rozczarowanie. I wszystkie są w punkt i rezonują z widzem. I mamy tu szybkie przejścia od rozmarzenia do poirytowania, od smutku do radości, od załamania do euforii, od łez w oczach do uśmiechu. Jest to rola łapiącą za serce wokalem, chwytająca za gardło emocjami i warta przejechania z Poznania do Warszawy.
Fot. Mazowiecki Teatr Muzyczny

Muzyka w tym spektaklu jest różnorodna. Mamy wesołe piosenki jak song o okresie narzeczeństwa czy solowy numer Olivii. A z drugiej strony jest emocjonalny duet Joanny i ojca Eddiego czy „Czekam na życie”. Dodajmy do tego, że wszyscy aktorzy świetnie śpiewają i to głównie klasycznie, co dodaje przedstawieniu jakiejś dodatkowej magii. I tylko żal, że nie można wziąć tego musicalu na wynos w postaci płyty z muzyką. No cóż trzeba będzie wrócić na to przedstawienie jeszcze raz, by zanurzyć się w tej historii i muzyce.

Komentarze