Rozdział 1


 

Niech ten dzień się już skończy. To była jedyna myśl, która kołatała się po głowie Basi, gdy otwierała drzwi do mieszkania. Już od samego rana dostała od szefa zimny prysznic. Po raz kolejny jej dyrektor miał do niej pretensje, że jej zespół nie przynosi takich zysków jakie on chciał. Basia od dwóch lat pracowała w firmie Dev Natural, gdzie koordynowała telefoniczną sprzedażą produktów klientom indywidualnym. Koncern zaczął się rozrastać. Pojawiły się nowe produkty. Do kosmetyków „dołączyły” produkty chemii gospodarczej i środków czystości. A grono klientów powiększyło się o firmy, które kupowały hurtowo. Od tego czasu zaczęto naciskać na wynik. Dodatkowo zapoczątkowano inny sposób rozliczania grup sprzedażowych. Premie otrzymywała grupa, która w ciągu miesiąca miała najwyższą łączną kwotę na zleceniach na osobę. Tak było przynajmniej na początku. Taka grupa dostawała większy budżet i stać ich było na zatrudnienie nowego pracownika. Lecz nagle zasady się zmieniły. Teraz liczyła się łączną kwota na zleceniach. Nie dzielono już jej na każdego. Po pewnym czasie grupy mniej liczne zaczęły odstawać. Nie były w stanie wyrobić takiego zysku, aby chociaż nawiązać jakaś walkę z przodującą grupą. Nawet jeśli wyrabiali nadgodziny. Jej dyrektor tego jednak nie zauważał i sugerował, że słabe wyniki są winą Basi, która pięć miesięcy wcześniej została nowym leaderem grupy sprzedażowej.   

Dzisiaj po raz kolejny zmył jej głowę, że mają o 40 procent mniejsze przychody od przewodzącej grupy. Nie zauważył jednak, że osiągnęli najwyższy wynik w tym miesiącu, chociaż dwie osoby były na chorobowym.

Po pracy, jak co piątek pojechała do domu. Jako pracownik miała zniżki na produkty Dev Natural, z których bardzo chętnie korzystała jej matka. Kobieta niechętnie wracała do domu rodzinnego. Dla rodziców Basia była czarną owcą, a Natalia, jej młodsza siostra, kobietą sukcesu. Wystarczyło porównać kierunki studiów, które wybrały. Basia zrobiła magistra na polonistyce, a Natalia była na piątym roku prawa. W dodatku jej siostra w wieku 24 lat wyszła za mąż, a ona była sama z trzydziestką na karku. Jej rodzice oczywiście nie pamiętali, że ich starsza córka miała już męża. Był taki jak chcieli. Wysoki, przystojny i świetnie rozumiał się z teściami. Miał tyko jedną wadę: nie kochał swojej żony. Ślub wzięli szybko, na pierwszym roku studiów, aby mieć zniżkę na mieszkanie. Gdy dostali własny dach nad głową po pół roku mężczyzna uciekł do innej. Nie zatrzymał go nawet fakt, że Basia była w ciąży. Jedynym plusem tej sytuacji było mieszkanie, które teraz należało do dziewczyny. Jej rodzice uważali, że to na pewno była jej wina i nie rozumieli, dlaczego porzuciła tak mądrego i miłego chłopaka.

Basia nie mogła wybaczyć rodzicom jeszcze jednej rzeczy. Od podstawówki uczęszczała do szkoły muzycznej. Biegle grała na fortepianie i skrzypcach. Jednak, gdy osiągnęła już taki poziom, że mogła grać na koncertach, które były organizowane w miastach w całej Polsce, rodzice wycofali ją ze szkoły. Uważali, że terminy koncertów będą pokrywały się z terminami meczów siatkówki Natalii i nie będzie miał, kto zawieźć Basi. Nie pomagały argumenty, że rodzice koleżanek ją podwiozą. Nie i koniec. Idealna siostra znowu wygrała. Basia musiała zmienić plany. Desperacko pragnąc zrozumienia i bliskości drugiej osoby zdecydowała się pójść na taki sam kierunek studiów jaki miał w planach jej ówczesny chłopak. Wydawało jej się, że wtedy będą nierozłączni. I tak skończyła na polonistyce, a Krystian poszedł na zarządzanie. Czując, że nie wystarcza im czasu dla siebie postanowili razem zamieszkać. Dwójki studentów nie było jednak stać na mieszkanie. Aby uzyskać zniżkę musieli się pobrać. Nadal grała na obu instrumentach, ale jej muzyczna kariera została gwałtownie zatrzymana. Dlatego do domu wracała tylko wtedy, kiedy musiała, czyli na święta i z kolejną dostawą kosmetyków.

Teraz sącząc czerwone wino czekała na najlepszy punkt dzisiejszego dnia – spotkanie z przyjaciółmi. Trzymali się w czwórkę od czasów wspólnego uczęszczania do szkoły muzycznej. Co jakiś czas spotykali się i obgadywali wszystko, co im się ostatnio przydarzyło. Byli dla Basi jedynym wsparciem i mogła im powiedzieć wszystko. Na dzwonek radośnie wstała z kanapy, wyłączyła mamroczący coś w tle telewizor i poszła otworzyć drzwi.

- No proszę zaczęła już bez nas – powiedziała na przywitanie Gosia zwracając uwagę na trzymany przez Basię kieliszek.

- Ile można też na was czekać – odpowiedziała kobieta i po raz pierwszy tego dnia na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Zrobiła w drzwiach miejsce i wpuściła ich do środka. Pierwsza weszła Gosia, nazywana w ich gronie Rudą, ale nie, dlatego, że miała taki kolor włosów. Kobieta była krótko ściętą blondynką, której kosmyki ułożone były w artystyczny nieład. Miało to odzwierciedlać stan jej duszy. Skąd, więc przezwisko? W czasach szkolnych grała w przedstawieniu Ania z Zielonego Wzgórza główną rolę. Gdy opowiadała swoim przyjaciołom, że dostała rolę nie mogła sobie przypomnieć, jak ma na imię postać, którą miała grać. Zamiast tego powiedziała, że będzie „tą taką rudą”. I tak zostało. Od tego czasu dziewczyna była nazywana Rudą. Gosia jak zwykle prezentowała się elegancko. Ciemna spódnica do kolan, delikatna biała bluzka i szpilki kontrastowały z jej fryzurą. Jako jedyna z całej czwórki miała zawód związany z muzyką, gdyż uczyła jej w szkole.

Druga weszła Gabrysia, nazywana Gibonem z powodu stylu tańca, który prezentowała na wspólnych potańcówkach. Przypominał on bardziej gibanie się na boki niż jakieś sprecyzowane kroki. Dziewczyna miała długie ciemne włosy i czekoladowe oczy, a opalenizna sprawiała, że wyglądała jak cyganka. Obecnie jej zajęciem była opieka nad dziećmi. Dziewięć miesięcy temu urodziła bliźniaki – Tosię i Marcela i obecnie przebywała na urlopie wychowawczym. Jej mąż był dyrektorem banku, a ona w tym samym banku odpowiadała za kredyty. I chociaż całe dnie siedziała za biurkiem to nie straciła swojej pasji. Nadal ślicznie śpiewała i potrafiła jednym utworem wycisnąć łzy. Swoim głosem zaczarowała swojego męża. Podczas jednej z firmowych imprez mieli karaoke. I w momencie, gdy Mariusz usłyszał, jak Gabrysia śpiewa wiedział, że to jest ta jedyna.

Ostatnią osobą był Michał. Ten sam, który dwa tygodnie wcześniej towarzyszył Basi na weselu. Był wysokim mężczyzną o półdługich ciemnych włosach i dwudniowym zaroście. Tak jak Basia grał biegle na fortepianie, a w dodatku miał dużą skalę głosu, bo mógł śpiewać zarówno tenorem jak i kontratenorem. Znali się z Basią najdłużej. Już od czasów wczesnego dzieciństwa spędzali razem długie godziny w Teatrze Muzycznym, gdzie ojciec Michała był scenografem. Często zabierał dzieci ze sobą, gdzie mogły przysłuchiwać się próbom do różnorodnych przedstawień. To właśnie tam „zarazili się” pasją do muzyki. Znali tam każdego aktora, tancerza i muzyka. Po każdych zajęciach w szkole muzycznej prezentowali zespołowi teatru, co nowego umieją. To był ich drugi dom i mieli nadzieję, że w dorosłym życiu będą częścią tej wielkiej rodziny. Tak się jednak nie stało. Basia utknęła w sprzedaży w firmie kosmetycznej, a Michał był logistykiem w firmie budowlanej.

- No proszę, wszyscy przyszli razem – powiedziała Basia, gdy wszyscy już rozsiadli się w salonie. – Chyba po raz pierwszy w historii.

- No wiesz, umówiłyśmy się, że przywiozę Rudą, bo ta się nastawiła na picie wina. A ja i tak pić nie mogę, bo karmię, to chociaż mogę ją wozić autem. – Powiedziała Gabrysia.

- A Michała zgarnęłyśmy, jak się czaił pod twoimi drzwiami – dopowiedziała Gosia. – I tak ta dam jesteśmy…

- A tak w ogóle to, co ty robiłeś przed tymi drzwiami? Czekałeś na gwiazdkę z nieba?

Wszystkie oczy skierowane zostały na mężczyznę. Basia obawiała się trochę jego odpowiedzi. Jasne było dla niej, że unikał tego, aby być z nią sam na sam. Czego zresztą ona sama sobie życzyła. Michał jednak wybrnął z niezręcznej sytuacji mówiąc, że słyszał jak dziewczyny wspinają się po schodach, więc na nie poczekał.

- Dobra koniec tego śledztwa jemy i pijemy – Ruda wstała i nalała sobie kieliszek wina. – Michał też pijesz?

- Ja dzisiaj spasuję. Po ostatnim weselu moja wątroba musi trochę odpocząć od procentów.

- Jak chcesz…, ale musicie nam opowiedzieć ze szczegółami jak wyglądało wesele panny Idealnej. Najpierw jednak częstujcie się ciastem. Mam pyszną babkę…

- Sama robiłaś? – Zapytała Basia przyjmując talerzyk z kawałkiem ciasta.

- No, co ty Buba, widziałaś kiedyś Rudą piekącą cokolwiek. To w ogóle cud, że umie sobie zrobić jajecznicę i jakąś zupę. – Odpowiedziała Gabrysia. – Wstąpiłyśmy po drodze do cukierni. Nie wiem, co powie twój przyszły mąż, gdy na piąty obiad z rzędu dostanie jajecznicę.

- Och, już bez przesady… – obruszyła się Gosia. – Umiem ugotować jeszcze coś innego, ale to i tak bez znaczenia, bo mój mąż będzie kucharzem i to on będzie gotował.

- A masz już jakiegoś na oku? – Spytał Michał.

- Jeszcze nie…, ale to tylko kwestia czasu. Ale koniec już o mnie. Opowiadajcie, jak było.

Basia ze strachem w oczach spojrzała na przyjaciela. W teorii ustalili, że nie będą rozmawiać o wiadomej sprawie, ale Michał pod odpowiednim naciskiem dziewczyn mógł puścić farbę. Mężczyzna odpowiedział ze spokojem:

- Chyba mogę powiedzieć, że nie wszystko dokładnie pamiętam. Buba musiała pić zamiast Natalii, a ja jej towarzyszyłem. Mam wrażenie, że w pewnym momencie urwał mi się film.

Spojrzał znacząco na Basię dając jej do zrozumienia, że nie piśnie ani słowa o tamtej nocy. Dziewczyna nie wytrzymała naporu jego wzroku i odwróciła głowę. Zrobiło jej się głupio, że w ogóle pomyślała o tym, że mężczyzna mógłby coś zdradzić. Znali się przecież tak długo, a przy pierwszej niezręcznej sytuacji zapomina, że Michał jest lojalnym przyjacielem. Na szczęście nie zauważyły tego koleżanki.

- Czyli ocknąłeś się na jakimś stole czy może na parkiecie? – Dopytywała Gabrysia.

- Gibon, no, co ty! Aż tak źle nie było. Po prostu sam nie pamiętam, jak znalazłem się w swoim pokoju. I musiałem nagadać różnych rzeczy, bo niektórzy nie odzywali się do mnie następnego dnia.

Znowu wpił się wzrokiem w Basię. Dziewczyna zrozumiała przytyk. To ona na poprawinach go unikała i w drodze powrotnej nie zamieniła z nim ani słowa.

- Alkohol sprawia, że robimy różne dziwne rzeczy. Może lepiej nie wiedzieć, co się robiło pod jego wpływem. – Odpowiedziała. – Teraz już wiem, dlaczego Natalia ograniczyła trunki i następnym razem pewnie zrobię to samo.

- Panna Idealna nic nie piła? – Zapytała Ruda.

- Tylko z wybranymi. Mi pozostała cała rodzina.

- A jak wyglądała panna młoda? Macie jakieś zdjęcia?

- Właśnie dzisiaj dostałam od matki swoje odbitki – wyjęła z torebki grupę zdjęć zawiniętych w kartkę papieru. – Nawet ich jeszcze nie widziałam.

- Ale twoja matka wie, że mamy XXI wiek? – Gosia spojrzała nieufnie na zawiniątko. – Nie mogła tego ci dać w wersji cyfrowej?

- To był pomysł Natalii, bo ona lubi, jak zdjęcie można włożyć w ramkę i moja mama uznała, że to faktycznie wspaniały pomysł. Nie wiedzą chyba jednak, że ja nie bardzo mam, gdzie to u siebie trzymać. Ale wiecie dawno tutaj nie były i nie wiedzą, jak mieszkam.

- Czyżbyś miała dzisiaj znowu widzenie z matką? – Zapytał Michał.

- Ktoś musiał dostarczyć jej nowych pachnideł…

- Było aż tak źle?

- Po prostu mam dosyć ciągłego porównywania do Natalii. Wysłuchałam dzisiaj monologu, jakie to wesele było wspaniałe i że pierwsze w rodzinie i takie udane. A jak wspomniałam, że ja też miałam już wesele, to powiedziała, że to było coś innego.

- Dobra koniec tych smutasów… - przerwała im Gosia. – Obejrzyjmy zdjęcia. Zobaczymy jak wy tam w ogóle wyglądaliście.

Cała czwórka usiadał na kanapie i zaczęła oglądać zdjęcia. Połowa z nich była z kościoła. Basia musiała przyznać, że fotograf był bardzo dobry. Każdy obrazek był zrobiony z pomysłem. Nie było zdjęć strzelanych na oślep. Dziewczyna w szczególności była zauroczona zdjęciem obrazującym wejście panny młodej do kościoła. Białe płatki róż, które na prośbę Natalii leżały na ziemi sprawiały, że panna młoda z ojcem wyglądali jakby chodzili po chmurach. Kobieta wydawała się taka krucha i delikatna. Biała sukienka zrobiona była całkowicie z koronki i uwypuklała figurę dziewczyny. Jej włosy były spięte w dwa francuskie warkocze, a pomiędzy niewpięte były kwiaty, które imitowały wianek. Natalia urodę odziedziczyła po matce. Obie miały blond włosy i niebieskie oczy. Basia natomiast kolor oczu i włosów miała takie same jak ojciec – czarne czupryny i zielone tęczówki. Na zdjęciu mężczyzna wyglądał dumnie, chociaż tu i ówdzie włosy przyprószone były siwizną. Niemniej jednak garnitur szyty na miarę sprawiał, że wyglądał jak podpora kruchej istotki, która szła obok niego. Ile Basia by dała, aby zdjęcie z jej ślubu wyglądało, chociaż w części tak samo dobrze. Na jej fotografii ona miała półprzymknięte oczy, a Krystian, który ją wprowadzał do Urzędu, w którym ślubowali, trzymał ją w jakiś dziwny sposób, że wyglądało to jakby ciągnął za sobą pannę młodą. To zdjęcie było o wiele lepsze.

Dziewczyna mogłaby się przyglądać temu obrazowi przez dłuższy czas. Miała duszę artysty i jeżeli coś ją zachwyciło mogła podziwiać to bardzo długo. To samo dotyczyło muzyki, obrazów, rzeźb czy wierszy. Jej kontemplacje przerwał okrzyk koleżanek.

- W końcu was znalazłam – powiedziała Gabrysia.

- No proszę i to, w jakiej sytuacji – dopowiedziała Gosia.

- Pokażcie to zdjęcie – Basia wyrwała je im z rąk.

Musiała przyznać, że zdjęcie było ładne. Wyostrzony był tylko pierwszy plan, na którym byli oni, reszta była jakby spowita we mgle. Nie spodziewała się jednak, że zdjęcie zostało zrobione w takiej sytuacji.

- Pokaż to zdjęcie – Michał stanął za jej plecami.

- Nic nie mówiliście, że tam się działy takie rzeczy – powiedziała Ruda uśmiechając się znacząco.

- Nigdy nie widziałyście całującej się pary? – Zapytał spokojnie mężczyzna.

- Pary?… I owszem, was?… Nigdy.

- Ale ten fotograf miał oko. Żeby was tak wypatrzeć – dołączyła się Gabrysia. – Ale mogliście powiedzieć, że wy coś ten tego…

- Przecież to jest zdjęcie z oczepin – odpowiedziała Basia.

- No nie wiem… welonu nie widać…

- Natalia nie miała welonu…

- … ani żadnego innego atrybutu, który mógłby to sugerować.

- Przecież Basia zasłania muszkę – bronił ich Michał.

- Co za defensywa…

- Myślę, że powinnaś postawić sobie to zdjęcie w ramce na komodzie – dołączyła się Gosia.

- Będzie odpędzać wszystkich zalotników…

- Albo zachęcać. To taki jakby znak: „zobacz jak dobrze całuję, też chcesz spróbować?”

- Ta pani wypiła już za dużo wina – Basia wzięła Rudej kieliszek z dłoni – i wygaduje same głupoty.

- A weź od razu, że głupoty… Dla singielki to zaleta, że dobrze całuje…

- A skąd wiesz, że dobrze?

- Bo gdyby nie, to Michał dawno już by zaprzeczył, prawda? – Wpiła w mężczyznę rozbawione spojrzenie.

- Odmawiam zeznań – odpowiedział podnosząc ręce w obronnym geście.

- Czyli lepiej niż dobrze…

- A co to za psychoanaliza za złotówkę – Basia była wyraźnie niepocieszona faktem, że dziewczyny przyczepiły się do tego pocałunku.

- Dobra Michał, Basia nic nie powie.  – Gosia usiadła obok mężczyzny. – Ale ty to, co innego. Zdradzisz rąbek tajemnicy?

- To był wymuszony pocałunek – odpowiedział niemal natychmiast. – Co to za przyjemność całować kogoś po raz pierwszy, gdy patrzy na Ciebie wiele osób. Lepsze są prawdziwe pocałunki, od tych wymuszonych. Bo wtedy dajesz z siebie 100%. Takie jest moje zdanie. Całowałaś się kiedyś na oczepinach?

- Tak…

- I jakie miałaś wrażenia?

- No w sumie podobne…

- To, po co robić z igły widły?

Komentarze