Rozdział 14


 

- Zapraszam do mnie! – zawołał Mateusz.

Większość z uczestników nie chciała się jeszcze rozstawać. Tyle było rzeczy do obgadania i skomentowania. A najchętniej to w ogóle nie schodziliby ze sceny. Dlatego propozycja studenta spotkała się z aprobatą. I już po chwili całą grupą próbowali zmieścić się w trzech samochodach. Didi udało się nawet przekonać Marcina, aby pojechali razem z nimi.

Mateusz mieszkał na obrzeżach miasta razem ze starszym bratem. Posiadali duże mieszkanie na niezamieszkałym jeszcze osiedlu. Ten fakt sprawiał, że mogli bawić się do rana i nikomu tym nie przeszkadzać.

Gdy dojechali na miejsce okazało się, że wszystko jest już przygotowane. Na stole czekała kolacja, a Czarek, brat Mateusza, witał wszystkich w drzwiach z uśmiechem. Po wyczerpującym wieczorze ciepły posiłek był teraz najbardziej przez wszystkich pożądany. W dodatku nie byle jaki. Okazało się bowiem, że Czarek był szefem kuchni w jednej z bardziej znanych warszawskich restauracji. A gdy wszyscy byli już najedzeni padła propozycja, aby zorganizować zabawę karaoke. Już po chwili cała grupa słuchała osoby, która odważyła się zaśpiewać jako pierwsza. W sumie było to około piętnaście osób. Czterech uczestników, ponieważ Zenon zrezygnował z zabawy, razem z przyjaciółmi, którzy kibicowali im podczas nagrania.

Do śpiewania najczęściej zgłaszali się bohaterowie wieczoru, którzy nadal byli w muzycznym transie. Ale zdarzały się takie przypadki, że ktoś z grona osób towarzyszących także sięgał po mikrofon. Nawet Marcin śpiewał raz czy dwa razy, chociaż zastrzegał, że przy publiczności większej niż dwie osoby nie będzie wydawał z siebie dźwięków. Z czasem było coraz więcej chętnych. Wymyślili, więc że refren będą śpiewać wspólnie. Zabawa rozkręcała się. Zaczęto tańczyć i nim się obejrzeli, a już minęła północ.

Marcinowi dobrą zabawę przerwał nagły telefon. Wyszedł na korytarz, aby ze spokojem porozumieć się z rozmówcą. Didi odprowadziła go wzrokiem z niepokojem w oczach. Taki telefon nie mógł wróżyć nic dobrego. I miała rację. Po chwili bowiem mężczyzna poinformował ją, że musi już jechać. Na pytanie o powód odpowiedział jednym słowem: „babcia”. Dla dziewczyny już wszystko było jasne. Podjęła także natychmiastową decyzję. Pojedzie z nim. Akurat nikt nie śpiewał, więc krzyknęła, że musi już lecieć i życzy im udanej zabawy.

- Dzięki wielkie i jeszcze raz gratulacje! –dostała odpowiedź.

Marcin wydawał się zdezorientowany. Z pewnym niedowierzaniem przypatrywał się poczynaniom dziewczyny.

- Co ty robisz? – zdołał z siebie wydusić.

- Jak to co, zakładam płaszcz. A ty co, przecież się spieszysz?

- Ale…

- Nie ma żadnych, ale. Zakładaj kurteczkę i czapeczkę i jedziemy po babcię. Przecież ci pomogę.

Bez słowa opuścili imprezę. Przez całą drogę Marcin się nie odzywał, aż w końcu dziewczyna zapytała go o przyczynę takiego stanu.

- Bo mi głupio – odpowiedział. – Wyrywam cię z imprezy, aby rozwiązać mój problem rodzinny.

- Ale kochany, ja sama chciałam. Ty nie masz z tym nic wspólnego. I nie miej wyrzutów sumienia. A poza tym szybciej znajdziemy babcię w dwójkę niż w pojedynkę.

- W sumie racja… a co myślisz o tej całej imprezie?

- Udała się, nie sądzisz?

- Wydawało się, że miał to wszystko zaplanowane…

- Nie miał.

- Skąd wiesz?

- Pytałam się jego brata. Podobno Mateusz zadzwonił do niego po zakończeniu programu z radosną nowiną, że przyjedzie z ekipą i potrzebuję coś do jedzenia.

- A to ci dopiero…, ale wszyscy dobrze się bawili. Jak to muzyka wszystkich łączy.

- Właśnie, kto by się tego spodziewał. A teraz opowiedz mi co się stało z twoją babcią. Przecież nie wymknęła się chyba z mieszkania o północy.

Marcin opowiedział jej całą historię. Babcia razem ze swoim synem i synową została zaproszona do kuzynki na imieniny. Tak im zleciało na pogaduszkach, że wychodzili od niej około wpół do dwunastej. Wujek Marcina razem z babcią wyszli pierwsi i mieli czekać w samochodzie na kobietę. Mężczyzna jednak nie mógł znaleźć kluczy od samochodu i gdy rozpaczliwie szukał ich po wszystkich kieszeniach staruszka oddaliła się od auta. Zanim się spostrzegł, już wsiadała do autobusu, którego przystanek znajdował się niecałe sto pięćdziesiąt metrów dalej. Na nieszczęście mężczyzna nie zapamiętał numeru pojazdu i nie wie, gdzie on jechał. Razem z małżonką zaczęli poszukiwania. Od razu dzwonili także do Marcina, aby im pomógł. Sądzili bowiem, że w dwa samochody szybciej znajdą kobietę niż w jeden. Nie było z nim jednak kontaktu.

- To, gdzie najpierw jedziemy? – zapytała dziewczyna.

- Proponuję dworzec. Tam, gdzie ostatnio ją znalazłem.

- A masz może jakieś zdjęcie babci. Łatwiej będzie mi ją zlokalizować, a może ktoś ją widział i będzie mógł nam pomóc.

Mężczyzna wyciągnął fotografię ze schowka. Jak przyznał miał ją tam na wszelki wypadek. Oczom dziewczyny ukazała się niska kobietka, siwa jak gołąbek z radosnym uśmiechem. Na jej twarzy nie było śladu zmarszczek. Nikt także nie mógłby przypuszczać, że jest chora.

Na dworcu było prawie pusto. Czasami ktoś przeszedł szybkim krokiem ciągnąc za sobą walizkę. Nie było nawet kogo zapytać, czy widział tutaj starszą panią. Przebiegli, więc po wszystkich peronach, a gdy nic nie znaleźli postanowili jechać dalej. Zjeździli wszystkie parki, w których oprócz podpitych już mocno mężczyzn nie było nikogo. A gdy nie mieli już nadziei, że babcia się odnajdzie, mężczyzna dostał telefon od wujostwa, że zguba dotarła z powrotem do domu kuzynki. Para skierowała się w tamtą stronę.

Po dwudziestu minutach jechali już pustymi ulicami odwożąc babcię do domu. Staruszka nawet nie protestowała, gdy chcieli ją zabrać od kuzynki. Oczywiście nie obyło się bez notorycznych pytań kim jest Didi. Marcin cały czas cierpliwie jej tłumaczył, że jest to jego dziewczyna.

- Nawet ładna – powiedziała, gdy chłopak po raz dziesiąty tłumaczył jej kim jest osoba siedząca na tylnym siedzeniu. – A macie przynajmniej o czym rozmawiać?

-Tak, babciu – odpowiedział z uśmiechem.

-Bo wiesz, uroda to nie wszystko. W sumie to bardzo dobrze, przynajmniej nie będziecie się nudzić.

- Wiesz co… - dodała po chwili. – Powinieneś się jej oświadczyć.

- Babciu – powiedział mężczyzna z wyrzutem w głosie. – Pozwól, że ja zdecyduję, kiedy to zrobię.

- Ale pamiętaj, że taka dziewczyna nie zdarza się na co dzień, żebyś jej nie stracił jak mój syn…

-Babciu, ja nie jestem jak mój ojciec.

Cała sytuacja sprawiła, że Didi nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Nareszcie dojechali. Dziewczyna pomogła chłopakowi wprowadzić babcię do mieszkania. Dochodziła już druga w nocy, więc Marcin odwiózł Dionię do hotelu.

- Mam nadzieję, że nie obraziłaś się na moją babcię.

- Za co tu się obrażać. Mówiła o mnie w samych superlatywach.

- A co do tych zaręczyn. To nie jest tak, że ja nie chcę. Ja po prostu nie lubię, jak ktoś mi mówi co mam robić i co jest dla mnie dobre. Wolę sam to sprawdzić. A w ogóle to chciałbym się do tego jakoś przygotować. Stworzyć atmosferę taką, że nie zapomniałabyś tego dnia do końca życia, a nie tak byle jak. Tylko po to by było. A poza tym muszę być na to gotowy i…

Mężczyzna nie dokończył. Uświadomił sobie właśnie, że dziewczyna go nie słucha, bo słodko śpi. Z uśmiechem na twarzy jechał dalej. A gdy dotarli na miejsce zaniósł ją do pokoju i ułożył spać jak małe dziecko.

- Dobranoc, kochanie – powiedział okrywając ją kołdrą i całując w czoło.

Komentarze