Rozdział 9 - Skarb odnaleziony
Jadąc skuterem
za plecami Grzegorza Witkowi dłużyła się droga. Wydawało mu się, że stoją w
miejscu. Chciałby jak najszybciej znaleźć się pod tabliczką z napisem „Paproć”.
Wiedział jednak, że to długa droga. Tym bardziej, że jechali skuterem. Grzegorz
dysponował bowiem tylko takim środkiem komunikacji, a Witek czuł, że nie
potrafiłby zapanować nad kierownicą. Dlatego teraz wlekli się przez
wielkopolskie drogi.
Gdy dojechali
na miejsce policjant prawie zeskoczył z jadącego jeszcze skutera. Zaczął
przeszukiwać rów z obu stron drogi. Niestety nic, a raczej nikogo tam nie znalazł.
Już chciał zrezygnować z poszukiwań. Tak naprawdę Witek myślał, że oskarżony
specjalnie wskazał im jakieś miejsce, gdzie porzucili Ulę, aby dostać lżejszy
wymiar kary. Wiedział, że jej nie znajdą i, że nie ma nikogo kto mógłby
zaprzeczyć ich tezie. Nierealnym bowiem było, żeby przepytali całą wieś. Nie
było nawet pewne, że ktoś z jej mieszkańców znalazł kobietę. Przecież mógł to
być ktoś kto akurat przejeżdżał obok i zawiadomiłby tamtejszą policję. Dopiero
po paru tygodniach lub miesiącach dowiedzieliby się, że znaleziono jakieś
niezidentyfikowane ciało.
Podczas, gdy
Witek na poważnie rozważał powrót na komendę, Grzegorz znalazł coś co
całkowicie zmieniło jego sposób postrzegania tej sprawy. Pokazał mu bowiem
fartuch lekarski. Był cały zakrwawiony, ale policjant mógłby przysiąc, że
nosiła go jego żona. Miała bowiem w kieszonce charakterystyczny długopis, który
dostała od niego w prezencie. Był na nim napis „Kochanej Uli W.”.
- Przepraszam bardzo, ale co panowie tu robią? – niski głos
wyrwał Witka z zamyślenia.
Nie zauważyli
jak stanęła przy nich ciężarówka, ani jak jej kierowca stanął tuż przy nich.
Był tuż przy nich i z rękami w kieszeniach przyglądał się ich pracy.
- Jesteśmy z policji – Witek pokazał mu swoją odznakę – czy
mieszka pan może w okolicy?
- Tak, a o co chodzi?
- Czy widział pan może kobietę, która została tutaj
porzucona? Może być w bardzo poważnym stanie…
- Widziałem i co z tego. To ja ją zawiozłem do szpitala. Na
własne oczy widziałem jak lekarz z jakiejś karetki wyrzucił ją tutaj. To taka
jest teraz służba zdrowia. Jak ktoś jest w bardzo złym stanie to go się
pozbądźmy, bo nam popsuje statystyki. Ale ja…
- Przepraszam, że panu przerywam, ale gdzie pan ją zawiózł.
I czy ona… przeżyła? – Witkowi zadrżał głos i z trudem powstrzymał napływające
mu do oczu łzy.
- Już z nią lepiej. Właśnie od niej wracam. Biedaczka, nikt
jej nie odwiedza.
- Ale gdzie pan ją zawiózł?
- Do Nowego Tomyśla, bo to najbliżej…
Kierowca
opisał im jak mogą dotrzeć do szpitala. Zaoferował nawet, że może ich podwieźć,
bo akurat jest mu po drodze. Mężczyźni chętnie skorzystali z oferty mężczyzny.
Witkowi spieszyło się i nie miał zamiaru jechać przez kolejną godzinę na
miejsce. Grzegorz natomiast nie chciał tam jechać sam. Po piętnastu minutach
gnali już przed siebie ze skuterem obijającym się lekko o ściany przyczepy. Gdy
dotarli na miejsce policjant wbiegł do szpitala. Zaczął pytać wszystkich gdzie
jest Ula, ale nikt nie potrafił udzielić mu odpowiedzi. Powodem tego był fakt,
iż plótł trzy po trzy, zdyszany zaczepiał każdego kogo napotkał. W końcu
zainteresowała się nim jedna z pielęgniarek.
- Czy mogłabym w czymś panu pomóc? – zapytała go.
- Szukam Urszuli Stróżowskiej. Czy mogłaby pani powiedzieć,
w której sali leży?
- Przepraszam, kogo pan szuka? U nas nie ma żadnej pani
Stróżowskiej. Jest pan pewien, że leży u nas?
- Tak, na pewno. Przed dwoma dniami przywiózł ją kierowca
ciężarówki. Była nieprzytomna…
- Chyba już wiem o kogo panu chodzi. To ona ma na imię Ula.
A pan tutaj służbowo? – kobieta zmierzyła go wzrokiem – Bo pani Ula nie jest
jeszcze w stanie złożyć zeznań.
- Nie, jestem tutaj prywatnie…
- W takim razie kim dla pana jest ta pani?
- Ula jest moją żoną. Czy mógłbym ją zobaczyć?
- Proszę za mną.
Pielęgniarka
przeprowadziła Witka przez labirynt korytarzy, aż w końcu znaleźli się w
odpowiedniej sali. Leżała w niej tylko jedna osoba. Akurat wychodził z niej
lekarz.
- Doktorze, to jest mąż naszej pacjentki – zawołała lekarza
kobieta.
- Dzień dobry, Witold Stróżowski – policjant wyciągnął rękę
w geście przywitania.
- Marek Wróblewski, jestem lekarzem prowadzącym pańskiej
żony.
- Proszę mi powiedzieć co jej jest. W jakim jest stanie?
- Teraz już w dobrym. Niestety nie mogliśmy się z nią
porozumieć, ponieważ ma złamaną szczękę oraz obie ręce, ale proszę się nie
martwić. Wszystko powinno się zrastać w prawidłowy sposób. Pańska żona miała
także złamane kilka żeber. Straciła dużo krwi…
Im dłużej
Witek słuchał relacji lekarza tym bardziej uginały się pod nim nogi. W duchu
zaczął dziękować napotkanemu kierowcy, że przejeżdżał akurat wtedy, kiedy jego
żona została wyrzucona z karetki. Gdyby nie on, Ula zapewne leżałaby teraz w
kostnicy.
- Ach i jeszcze ważna informacja dziecku nic się nie stało.
To jakiś cud, ale cóż czasem się zdarzają.
- Przepraszam ale o czym pan mówi? Jakie dziecko?
- To pan nic nie wie? Pańska żona jest w trzecim miesiącu.
Gratuluję.
Gdy lekarz
odszedł Witek na palcach wślizgnął się do pokoju. Nie chciał obudzić żony.
Usiadł sobie obok na krzesełku i wpatrywał się w nią. Gdy otworzyła oczy gestem
pokazał, aby nawet nie próbowała mówić. Wziął ją za rękę i powiedział: „Nic nie
mów, jest dobrze tak jak teraz”.
Komentarze
Prześlij komentarz