Rozdział 8 - Złapani na gorącym uczynku
- Jesteś absolutnie pewny? – Witek zdenerwowany krążył po salonie.
Od pół godziny
znajdował się w domu państwa Kownickich. Dostał się tu przez komin. Mimo, iż
był wysportowany trudno mu było przecisnąć się przez małą szczelinę. Powoli
przesuwał się coraz niżej próbując nie robić zbyt dużo hałasu. Udało mu się
wyjść przez kominek na piętrze. Według planu miał dostać się do głównego
komputera, przez którego mógł sterować zabezpieczeniami domu. Dlatego też syn
właścicieli domu informował go przez radio, gdzie powinien się udać. Na palcach
przeszedł cały korytarz dzielący go od celu. Co chwilę przystawał, ponieważ
wydawało mu się, że napastnicy będący na dole usłyszeli go. W duchu tylko
modlił się, aby nie zadzwonił mu telefon.
Wydawało mu się,
że bicie serca zagłusza to co się dzieje na dole. Gdy w końcu dotarł na miejsce
okazało się, że pokój do którego wszedł był mały, a większość powierzchni
zajmował komputer i monitory pokazujące co się dzieje na zewnątrz. Witek
widział jak jego koledzy w dwóch miejscach zaczęli przecinać ogrodzenie.
- Jestem na miejscu – powiedział najciszej jak potrafił
przez radio – możemy zaczynać.
Wtedy rozległ
się alarm. Nad policjantem zaczęła wirować czerwona lampka oraz w całym domu rozległ
się dzwonek. Mężczyzna ze zdenerwowaniem w głosie upewnił się, że nikt nie przyjdzie
do tego pomieszczenia. Alarm wywołali policjanci, którym udało się zrobić
dziurę w ogrodzeniu. Napastnicy widzieli wszystko na monitorze znajdującym się
w salonie, więc Witek nie musiał przejmować się niespodziewaną wizytą. Po kolei
wpisywał długie kody, które podawał mu syn poszkodowanych. Zaprogramował system
tak, że alarm miał wyłączyć się po minucie. Miał, więc czas, aby przejść do
salonu.
Gdy przemykał
po schodach wyłączył się alarm. Usłyszał popłoch wśród napastników. Słyszał dwa
męskie głosy. Korzystając z faktu, że nie mogli go zobaczyć krzyknął: „Nie
ruszajcie się, jesteście otoczeni!”. Jednocześnie miał nadzieję, że reszta
zbliżała się do domu. Powoli wyjął broń zza paska i ruszył w kierunku
napastników. Po chwili usłyszał jak reszta policjantów weszła do domu. Wtedy
Witek już nie zwlekał. Wbiegł do salonu i wycelował pistolet w pierś jednego z
mężczyzn.
Telefon
zadzwonił w czasie, gdy prowadzili przestępców do radiowozu. Witek z zapartym
tchem słuchał co miał mu do powiedzenia Grzegorz. Im dłużej trzymał telefon
przy uchu tym bardziej był blady. Zaczął krążyć po pomieszczeniu i pytał o
coraz większe szczegóły. Kiedy skończył rozmawiać zagadnął go komendant radosnym
głosem:
- Gratulacje Witek, sprawa rozwiązana. Przyłapaliśmy ich na
gorącym uczynku, więc przesłuchanie to tylko formalność.
- To nie jest jeszcze koniec – mruknął policjant w
odpowiedzi – i proszę o możliwość zadania im kilku pytań. To dla mnie bardzo
ważne.
- Ale dlaczego?
- Mam podejrzenie do jeszcze co najmniej trzech przestępstw,
w których brali udział. Spowodowanie wypadku, ucieczka z miejsca wypadku i
prawdopodobnie nieudzielenie pomocy. Może do tego dojść usiłowanie zabójstwa lub
zabójstwo. Nie wiem jeszcze dokładnie.
- Skąd te przypuszczenia?
- Grzegorz znalazł skradzioną karetkę. Czeka na nas w
laboratorium z pełnym raportem.
Po godzinie
ekipa Witka wraz z komendantem siedziała na komisariacie słuchając sprawozdania
młodszego kolegi.
- Po dokładnym zbadaniu karetki – zaczął niepewnym głosem
Grzegorz. Fakt, że w sali był obecny komendant sprawiał, że mężczyzna czuł się
trochę onieśmielony. – doszedłem do paru wniosków. Po pierwsze samochód
uczestniczył w wypadku. Świadczy o tym zniszczony przód i bok pojazdu.
Mężczyzna
pokazał zdjęcia.
- Można stwierdzić, że samochód wjechał w coś z dużą
prędkością. Na podstawie filmu przyniesionego do nas przez obywatela Norwegii
można stwierdzić, że wypadek miał miejsce na ulicy Krzywej naprzeciw szpitala.
Natomiast na podstawie zeznań właściciela skupu złomu, gdzie znaleziona została
karetka, że samochód został porzucony w sąsiedniej gminie w okolicach skupu.
Czyli mimo poważnie wyglądającej stłuczki pojazd mógł nadal się poruszać. Po
drugie, zabezpieczone w karetce odciski palców pasują do pobranych odcisków od
aresztowanych mężczyzn. To daje tylko jeden wniosek, że brali oni udział w
porwaniu karetki, napadzie na bank i wypadku. I trzecie spostrzeżenie,
najbardziej drastyczne. W części pojazdu przeznaczonej dla pacjentów trafiłem
na ślady krwi. Po układzie plam jakie tam znalazłem mogę stwierdzić, że był tam
przewożony człowiek. Na początku został wrzucony do środka i rzucony o tylną
ścianę. Później został wyciągnięty na zewnątrz. Świadczą o tym ślady ciągnące
się przez cały samochód. Prawdopodobnie była to ofiara wspomnianego przeze mnie
wypadku. Odkryłem także kim ona była. Świadczy o tym znaleziony w pojeździe
identyfikator. Tą osobą jest Urszula Stróżowska.
Policjant
położył dowód na stole. W sali zrobiła się cisza. Wszyscy skierowali wzrok na
Witka, który smutno wpatrywał się w zdjęcie żony na identyfikatorze.
- Teraz już wiem, dlaczego tak bardzo zależało ci na przesłuchaniu
tych dwojga – powiedział komendant, który jako pierwszy odważył się przerwać tę
niezręczną ciszę. – Ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że teraz tym
bardziej nie pozwolę ci się tym zająć.
- Ale dlaczego?
- Bo jesteś za bardzo zaangażowany w to emocjonalnie.
Pozwól, że to ja ich przesłucham.
Z pewną
niechęcią Witek przystał na propozycję przełożonego. Wolał się nie kłócić, aby
szybciej odnaleźć miejsce, gdzie porzucili Ulę. Zdawał sobie sprawę, że godziny
mogą dzielić jego ukochaną od śmierci, jeżeli już nie jest po tamtej stronie.
Stanął zatem przy lustrze weneckim i obserwował przebieg przesłuchania.
Oskarżonymi
byli mężczyźni w wieku około 30 lat. Niedawno byli zatrudnieni w firmie Romana
Kownickiego jako informatycy. Jednak z powodu sprzeczki z prezesem zostali
wyrzuceni z pracy. Oskarżeni uważali, że ich były szef nie zapłacił im należnej
kwoty za najnowszy program, który napisali. Z tego powodu także stracili pracę.
- A co to był za program jeśli można wiedzieć? – zapytał
jeden z policjantów.
- Był to program antywirusowy, który w nowy, wymyślony przez
nas sposób miał chronić dokumenty firmowe. Nazwaliśmy go Kocie Oko, bo miał
chronić głównie w nocy i nie być zauważalny przez osoby niepożądane. Taki nocny
strażnik.
- Czy to nie jest coś podobnego do Strażnika?
- Właśnie to jest ten sam program tylko z racji, że życzyliśmy
sobie za wysokie, według naszego pracodawcy, wynagrodzenie to wprowadzili na
rynek teoretycznie inny program. Ale tak
naprawdę to różni on się tylko nazwą i nie ma naszych nazwisk jako autorów.
Gdy zostali
przyparci do muru, sami odważyli się odebrać swoją należność. Początkowo
próbowali po dobroci. Jednak Kownicki nie chciał im ulec. Dlatego zorganizowali
napad na bank. Wykorzystali znajomych, którzy odważyli się im pomóc. Na ich
nieszczęście pieniędzy w banku nie było. Wtedy próbowali w inny sposób odzyskać
to co uważali, że im się należy. Dlatego Roman Kownicki został pobity,
rozwalono mu samochód, a na końcu napadli i wzięli jako zakładnika.
- Panie Marcinie – komendant zwrócił się do jednego z
podejrzanych. – co mi pan powie na temat kobiety, którą potrąciliście karetką?
Marcin był tym
z oskarżonych, który zaczął mówić. Jego wspólnik Kazimierz lub Kazek, jak
nazywał go jego kolega, zachowywał wymowne milczenie. Kasprzak z Młodym, którzy
zostali przydzieleni do przesłuchiwania go, męczyli się już dwie godziny. Witek
początkowo obserwował poczynania kolegów jednak, gdy dowiedział się, że ten
drugi zaczął mówić poszedł jego posłuchać. Teraz z coraz mocniej bijącym sercem
wpatrywał się w podejrzanego.
- Jakiej kobiety? – Marcin otworzył z lekkim przerażeniem
oczy.
- Nie udawaj, że nic nie wiesz… Mamy film, na którym
wyraźnie widać, że wjeżdżacie rozpędzoną karetką w kobietę. W dodatku mamy
świadków, którzy to potwierdzą. Pamiętaj także, że jak teraz do wszystkiego się
przyznasz, to będziesz miał lżejszą karę.
Głos
komendanta był stanowczy. Witek mógł się także założyć, że mógł wzrokiem ciskać
błyskawice, chociaż mężczyzna był odwrócony do niego tyłem. Początkowo
oskarżony nie mógł sobie niczego przypomnieć.
- Jak teraz tego nie powiesz to będziesz miał dłuższą karę…
- policjant chciał tym zmusić oskarżonego do mówienia – wychodzę na chwilę.
Masz czas, aby się zastanowić.
Mężczyzna
wyszedł na zewnątrz dając do zrozumienia innemu policjantowi, aby wszedł do
środka i pilnował Marcina. Gdy drzwi się zamknęły rozprostował zesztywniałe
plecy i zwrócił się do Witka:
- Nie wiem jak mam coś od niego już wyciągnąć. Czy tamten
drugi coś powiedział?
- Niestety cały czas milczy. Chłopaki robią co mogą, ale
kiepsko to widzę.
- No cóż… poczekaj, chyba mam pomysł jak go przycisnąć.
Po chwili
komendant siedział już przy stoliku i dalej prowadził przesłuchanie. Opowiadał
teraz przebieg wydarzeń, który podobno powiedział wspólnik przesłuchiwanego. Według
niego to Marcin był kierowcą karetki. Gdy uciekali z miejsca wypadku uderzyli w
dziewczynę, która przechodziła przez ulicę. Aby nie było zamieszania Marcin
zadecydował, że wezmą poturbowaną kobietę ze sobą. Wrzucili ją do samochodu i
odjechali. Później porzucili ją gdzieś w polu i pojechali dalej.
- Na moje oko to mamy tu morderstwo tylko znajdziemy ciało i
nie wyjdziesz z więzienia przez długie lata. Ale widocznie tak wolisz. A dla
twojej informacji twój kumpel już zaczynał nam opisywać, gdzie porzuciliście
ciało. Pożegnaj się z wolnością.
Mężczyzna
zaczął wstawać od stołu i kierować się w stronę wyjścia. Zatrzymał się, gdy
usłyszał ciche „Niech pan zaczeka”. Odwrócił się i spojrzał na Marcina.
- To wcale nie było tak.
- To może powiesz mi jak bo na razie to twoja sytuacja jest
nie najlepsza.
- Zacznę może od tego, że to nie ja prowadziłem. Do banku
podwiózł nas kolega Kazka ze szpitala, później musiał wracać do pracy, więc
Kazek go zastąpił. Chcieliśmy zostawić samochód na jakiejś bocznej drodze. Taki
przynajmniej mięliśmy plan. Kolega Kazka, Igor bodajże, mieszkał w okolicy i
miał się przypadkiem na niego natknąć. Gdy wyszliśmy z banku dalej trzymaliśmy
się planu. Jak mówiłem wcześniej Kazek usiadł za kierownicą. Pomyśleliśmy, że
mniej będziemy się rzucać w oczy jeżeli będziemy jechali na sygnale. Do tego
była także potrzebna prędkość.
- W ten sposób także szybciej uciekliście z miejsca zbrodni.
- Gdy przejeżdżaliśmy obok szpitala nagle jak spod ziemi
wyrosła nam kobieta. Kazek chciał ją jeszcze jakoś minąć, ale na chodniku było
dużo osób, a z przeciwnej strony jechały samochody. Próbował zahamować ale nie
zdążył. Dziewczyna odleciała na parę metrów, nie ruszała się.
- Czy to była ta dziewczyna? – komendant podsunął mu zdjęcie
przedstawiające Ulę, które normalnie Witek nosił w portfelu.
Mężczyzna
przyjrzał się dokładnie fotografii. Przez chwilę się wahał. W końcu pokiwał
głową.
- To ona. Tylko, że miała trochę zdeformowaną twarz…
- Powiedz teraz co zrobiliście dalej.
- Kazek wybiegł z samochodu. Podbiegł do niej i sprawdził
czy żyje. Ja nie mogłem się ruszyć. Po raz pierwszy znalazłem się w takiej
sytuacji. Powiedziałem Kazkowi, aby przetransportować ją pod szpital przy
którym byliśmy. Ale on się nie zgodził. Coś mówił o tym, że nas załapią. Nie
pamiętam dokładnie o co mu chodziło. Wzięliśmy ją i wrzuciliśmy do tyłu do
karetki i odjechaliśmy. Kazek jechał w kierunku bliżej mi nie znanym. Nagle
zatrzymał się w jakimś polu, o ile dobrze pamiętam to było przy miejscowości
Paproć. Chciał, abyśmy ją tam wyrzucili. Powiedział, że ktoś ją na pewno tam
znajdzie. Nie chciałem tego. Całym sobą czułem, że powinniśmy zawieść ją do
szpitala. Ale on się uparł. W końcu sam wyszedł i ją wyciągnął. Zostawił ją tam
i odjechaliśmy. Dalej to już mówiłem, że zostawiliśmy karetkę pod wysypisko i
wróciliśmy stopem. Ale mi to, że tę kobietę tam zostawiliśmy tak leżało na
sercu, że następnego dnia pojechałem w to samo miejsce. Myślałem, że ją zawiozę
do szpitala, ale jej tam nie było. Albo pomyliłem miejsce, albo ktoś ją wziął.
Komentarze
Prześlij komentarz