Rozdział 6 - Najważniejszy skok

 


Gdy Witek wszedł na komisariat panował tam rozgardiasz. Wyraźnie było widać, że byli zaangażowani wszyscy policjanci. Paru z nich wykonywało telefony, reszta siedziała w kręgu i rozmawiała o czymś z wyraźnym ożywieniem. Pierwszym, który zauważył, że mężczyzna już przyjechał był komendant.

- Czekaliśmy na ciebie – powiedział ruchem dłoni zapraszając go do kręgu.

- Co się dzieje? – zapytał rzucając kurtkę w kąt i siadając wśród kolegów.

Okazało się, że najprawdopodobniej szukani przestępcy porwali pana Kownickiego wraz z małżonką. Zgłosili to im sąsiedzi. Przetrzymywani byli we własnym domu. Jako czołowy informatyk w kraju pan Kownicki miał skomputeryzowany cały dom. Dlatego też nie można było dostać się do środka. Wokół całego domu były kamery, płot był pod napięciem. Można było zauważyć, że bandyci przejęli kontrolę nad budynkiem.

- Musimy wiedzieć wszystko o zabezpieczeniach domu.  – powiedział Witek – Czy ktoś może nam o tym powiedzieć?

- Jedzie do nas syn państwa Kownickich – powiedział Młody.

- To dobrze tylko w ten sposób będziemy mogli się dowiedzieć jak się tam dostać. A czy wiemy coś o naszych porywaczach?

- Pani Różańska – zaczął Kasprzak zaglądając w dokumenty – opisała ich jako dwóch mężczyzna średniego wzrostu. Wyglądali jak pracownicy gazowni. Kobietę zastanowił fakt, że nie odwiedzili jej domu. widziała jak wchodzili do jej sąsiadów. Pół godziny później kobieta poszła ich odwiedzić. Z tego co wiem to przyjaźniła się z panią Kownicką. Jednak nikt nie odpowiadał. Wiedziała jednak, że są w środku. Przed domem stoją bowiem wszystkie samochody, a wątpliwy jest fakt, aby poszli gdzieś pieszo. Do najbliższego sklepu mają 10 kilometrów. Poza tym nasi ludzie byli tam i sprawdzili i rzeczywiście w domu są cztery osoby.

W trakcie zdawania relacji wszedł syn poszkodowanych. Był to wysoki mężczyzna. Na jego twarzy było widać zdenerwowanie. Został wyrwany z pracy i nie był do końca poinformowany co się stało. Wiedział tylko, że to dotyczy jego rodziców. Od razu zaczęto bombardować go pytaniami o zabezpieczenia.

Okazało się, że nie będzie można wejść do domu. Kamery nie miały żadnego martwego punktu. W dodatku, gdy ktoś zbliży się do płotu na odpowiednio małą odległość to w domu włącza się alarm. Najprawdopodobniej także został włączony stan podwyższonego ryzyka, czyli po podwórzu biegały psy, które gdy tylko ktoś przejdzie przez płot zaatakują go.

Przez cały czas debaty na temat zabezpieczeń Witek milczał. Widać było, że myślami jest gdzieś indziej. Dopiero, gdy komendant poprosił go o wypowiedzenie się w tej sprawie wrócił do rzeczywistości.

- Czy macie państwo jakieś zabezpieczenia od strony powietrznej? – zapytał.

- Ale nie ma miejsca, aby wylądował helikopter, ani tym bardziej samolot. Ale nie, nie mamy żadnych takich zabezpieczeń. Chyba, że ojciec ostatnio coś zamontował.

- Co planujesz? – komendant zwrócił się do policjanta.

- Skoro nie możemy dostać się tam drogą lądową, to spróbujmy z powietrza.

- Czyli?

- Mogę tam wskoczyć na spadochronie. Czy teren jest mocno zadrzewiony?

- Dom znajduje się wewnątrz parku, ale jeżeli mógłbym doradzić, to najlepiej jest lądować na budynku. Ma on dosyć dużą powierzchnię i wokół niego nie ma drzew.

Dwadzieścia minut później cała akcja była doszczętnie zaplanowana. Witek jechał na lotnisko, a reszta jego kolegów na miejsce zbrodni. Przed wyjazdem spadochroniarz poprosił jednego z policjantów, aby odnalazł karetkę.

Gdy siedział w samolocie przypomniał sobie kiedy ostatni raz skakał, a raczej próbował skakać. Kiedy to było trzy, cztery lata temu. To był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Wrócił myślami do tamtego dnia.

Szybkim krokiem przeszedł przez hangar. Był on prawie pusty. Na środku stał tylko mały samolot. Echem odbijały się jego kroki. W do połowy założonym kombinezonie sprawdzał czy wszystko gotowe.

- A gdzie jest pilot? – zapytał, gdy oglądał maszynę.

W jego głosie można było wyczuć zniecierpliwienie.

- Już się przebiera.

Sprawdził jeszcze raz czy wszystko ma. W tym czasie pilot zdążył już wejść do swojej kabiny. Gdy chciał odłożyć telefon, zauważył, że ma pięć nieodebranych połączeń.

- Odpalać silniki? - dobiegło go pytanie.

- Tak, tylko dajcie mi minutkę. Muszę zadzwonić do żony.

Po czterech sygnałach odezwała się Ula.

- Cześć kochanie, gdzie jesteś? – zapytał ze spokojem.

- Jadę do szpitala – odpowiedziała kobieta, a w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie.

- Do pracy? Przecież wiesz, że w twoim stanie nie możesz się denerwować i pracować.

- Nie jadę jako lekarz tylko jako pacjent. A ty gdzie jesteś?

- Na lotnisku, mam zaraz pobić rekord. A czy coś się stało z dzieckiem?

- Tak, rodzi się.

Te słowa zagłuszył mu ryk silnika. Gestem dłoni kazał je zgasić.

- Możesz powtórzyć?

- Rodzę kochanie. Masz być w szpitalu za 15 minut, bo sama tego nie zrobię.

- Ale ….

Nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi, bo kobieta rozłączyła się. Stał przez chwilę zamyślony. Dopiero gdy podszedł do niego kolega ocknął się.

- Przerywamy akcję – powiedział ściągając kombinezon.

- Dlaczego? Przecież to bardzo ważny skok – protestował pilot.

- Syn mi się rodzi. Obiecałem, że przy tym będę.

Pięć minut później siedział już w samochodzie. Był jednak zbyt roztrzęsiony, żeby prowadzić. Na szczęście w porę przyszedł jego kolega.

- Zawieść cię? – zapytał zaglądając przez okno do samochodu.

- Jakbyś mógł.

Po chwili pędzili już główną ulicą do szpitala. Na szczęście nie było dużego ruchu i po kwadransie byli już na miejscu. Czuł, że z jego twarzy odpłynęła krew. Siedział nie odzywając się i trzymał komórkę w zaciśniętej dłoni. Do końca wydawało mu się, że to tylko fałszywy alarm i Ula zaraz zadzwoni z wiadomością, że jednak nie musi przyjeżdżać. Nie zauważył nawet jak zatrzymali się przed budynkiem szpitala. Był to świeżo odnowiony budynek. Na rozdygotanych nogach wyszedł z samochodu.

- A gdzie ja znajdę porodówkę? – zapytał kolegę, lekko drżącym głosem.

- To proste – odpowiedział mężczyzna obojętnym tonem. – Tam gdzie stoi pełno spoconych ze strachu mężczyzn.

Wszedł do środka. Przez cały czas wmawiał sobie, że w pracy radzi sobie z najróżniejszymi przestępcami, to co to jest dla niego zwykły poród. Starsza pielęgniarka, która pracuje na oddziale razem z Ulą, zgodziła się zaprowadzić go do właściwej sali. Po chwili szedł szerokim korytarzem w powiewającym, ochronnym płaszczu. W pierwszym momencie, gdy wszedł na porodówkę, zdawało mu się, że trafił do złej sali. Dopiero, gdy usłyszał głos ukochanej utwierdził się, że jednak pielęgniarka się nie pomyliła. Kobieta miała podpuchniętą twarz, a jej bujne, ciemne włosy zmieniły się w sklejone potem kosmyki. Wokół niej kręciła się grupa lekarzy i pielęgniarek.

- Dobrze, że pan już jest – powiedział jeden z nich.  – Pańska małżonka uparła się, że nie będzie rodzić sama.

Chwycił żonę za rękę i spojrzał jej głęboko w oczy. Zobaczył w nich strach i cierpienie. W tym samym momencie jego kolana się uspokoiły. Musiał być opanowany by pomóc żonie uspokoić się. Słowa otuchy pomogły jej i po dwudziestu minutach tuliła w ramionach syna.

Wizja żony trzymającej w ramionach Filipka sprawiła, że wrócił do rzeczywistości. Teraz los Uli zależał od niego i od tego czy uda mu się przyłapać przestępców.

- Daleko jeszcze? – zapytał pilota.

- Możesz zacząć się przypinać.

Witek z góry obserwował teren, na którym miał wylądować. Miejsce, gdzie stał dom wydawało się być najbezpieczniejszym. Wziął głęboki oddech i skoczył. Nie mogli za długo krążyć nad terenem, bo istniało ryzyko, że napastnicy zauważą krążącą maszynę. W czasie, gdy Witek powoli opadał na dom państwa Kownickich reszta policjantów próbowała odwrócić uwagę porywaczy kręcąc się obok płotu. Usiłowali także przeciąć odpowiednie fragmenty płotu, aby pomóc później spadochroniarzowi.

Witek wylądował delikatnie na dachu, przyłożył radio do ust i powiedział: „Zaczynamy!”.

Komentarze