Rozdział 5 - Świadkowie
Zbycha jak
zwykle obudziły krople deszczu. Nie znosił tej pory roku. Ranki były zimne i
często deszczowe, co było bardzo uciążliwe dla kogoś kto nie miał dachu nad
głową. Z trudem wstał zrzucając z siebie stertę brudnych szmat, które miały
ochronić go przed zimnem. Założył dziurawą kurtkę i poszedł poszukać czegoś do
jedzenia. Zazwyczaj o tej porze udawało mu się coś dostać w jadłodajni, gdzie
przychodzili tacy jak on.
„Czy mogę panu
zająć chwilę?” te słowa sprawiły, że zatrzymał się. Przez moment wydawało mu
się, że były one skierowane do niego. Później stwierdził, że to jednak nie o
niego chodzi. Od pięciu lat kiedy to zamieszkał na ulicy, nikt go tak po prostu
nie zaczepiał. Jednak słowa powtórzyły się. Zdecydował, że jednak się odwróci.
- Pan mówi do mnie? – zapytał mężczyznę o bujnych włosach stojącego
za nim.
Nie uszła jego
uwadze mina jaką on zrobił. Wiedział doskonale jak pachnie. Potem, moczem i
alkoholem już dawno przesiąkły jego ubrania. Zdążył się przyzwyczaić do tego.
To był chyba najważniejszy powód, dla którego ludzie omijali go szerokim
łukiem.
- Tak, o pana chodzi. Chciałem zająć panu chwilkę. Mam do
pana pytanie.
- Nie wiem czy mogę panu pomóc, a w ogóle to kim pan jest?
- Jestem policjantem, ale chciałem porozmawiać z panem…
prywatnie. Może pójdziemy gdzieś usiąść?
- W zasadzie to szedłem właśnie do jadłodajni, aby coś
zjeść…
- To może tam pójdziemy. Mam nadzieję, że są tam warunki,
aby spokojnie porozmawiać.
Jak
postanowili, tak zrobili. Znaleźli wolny i stolik i wtedy Witek przedstawił
Zbychowi sprawę, z którą przyszedł. Położył przed nim zdjęcie Uli i zapytał czy
kiedykolwiek ją widział. Bezdomny zastanowił się chwilę i zaprzeczył. Wtedy
policjant zapytał o wypadek, który niedawno miał miejsce przed szpitalem.
Oczywiście, że
go pamiętał. Widział dużo niebezpiecznych sytuacji i równie dużo przydarzyło mu
się osobiście. To co zobaczył jednak było przerażające. Karetka, która jechała
prawdopodobnie 120 km/h próbowała wyhamować, aby nie uderzyć w przebiegającą
przez jezdnię dziewczynę. W zasadzie ona znalazła się już na chodniku, ale samochód
wpadł w lekki poślizg i uderzył w nią. Kobieta odleciała na parę metrów i
uderzyła w chodnik. Po chwili z karetki wyszło dwóch mężczyzn. Zabrało
dziewczynę do karetki. Ale ona wyglądała okropnie. Całe ubranie miała we krwi.
Nie widział także twarzy poszkodowanej, bo cała była opuchnięta.
- To była ta dziewczyna?
- zapytał nagle pokazując na zdjęcie.
- Najprawdopodobniej tak, to moja żona.
- Współczuję… a jak ona się czuję?
- Właśnie chodzi o to, że nie wiem. Nie widziałem jej od przedwczoraj.
Dlatego właśnie zależy mi, aby pan mi powiedział, gdzie pojechała karetka.
- Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc. Mój żołądek nie
wytrzymał widoku tylu krwi. Musiałem odwrócić wzrok. Gdy się znowu odwróciłem
karetki już nie było.
- Dziękuję panu bardzo za pomoc.
Witek wstał od
stołu i wyszedł. Teraz wiedział jedno. Ula została potrącona przez samochód.
Była najprawdopodobniej w stanie krytycznym. Była na łasce bandziorów i nie
wiadomo było czy dostała potrzebną pomoc. Może nadal leżała w karetce, albo
wyrzucili ją gdzieś po drodze. Nawet nie chciał myśleć o tym, że stracił ją już
na zawsze. Postanowił zrobić wszystko,
aby ją odnaleźć. Chociażby wymagałoby to od niego dużego poświęcenia. Został mu
jeszcze jeden świadek. Kobieta, która widziała wypadek z okna. Może wiedziała
gdzie pojechał samochód. Był jednak pewny, że osoby siedzące w karetce chwilę
wcześniej próbowały włamać się do banku.
Kamienica, w której
mieszkała kobieta miała cztery piętra, a na każdym piętrze było dziesięć
mieszkań. Witek wspiął się na ostatnie piętro. Nie wiedział jednak, w którym
mieszkaniu mieszkała kobieta. Na szczęście miał jej zdjęcie na telefonie.
Dlatego chodził od drzwi do drzwi i pytał o nią.
Zostało mu ostatnie
mieszkanie. Tutaj musiała mieszkać. Otworzyła mu jednak blondynka o długich
włosach. Natomiast dziewczyna z okna miała je rude i na dodatek krótkie.
- Czy pani tutaj mieszka? – zapytała z lekką rezygnacją w
głosie.
- Tak, a o co chodzi?
- Jestem z policji. Czy zna może pani tę osobę? – powiedział
pokazując jej zdjęcie.
- Ta pani u mnie sprząta. Czy coś się stało?
- Proszę mi powiedzieć, gdzie mogę ją znaleźć?
- Powinna już tu być.
- Czy mogę tu na nią poczekać? Mam do niej parę pytań.
- Czy zrobiła coś złego? Ma pan zamiar ją aresztować?
- Proszę się nie martwić. Pani…
- Grażyna.
- Właśnie, pani Grażyna nic nie zrobiła. Była świadkiem
pewnego wydarzenia.
Właścicielka
zaprosiła Witka do środka i poczęstowała kawą. Po dziesięciu minutach do mieszkania
weszła kobieta.
- Pani Basiu, bardzo przepraszam za moje spóźnienie, ale
takie korki są na mieści, że trudno mówić, a w dodatku komórka mi się
rozładowała. Już się zabieram do pracy.
- Pani Grażynko, proszę przyjść na chwilę do salonu. Ktoś tu
na panią czeka.
Kobieta
niepewnie weszła do pokoju. Jak pojawiła się w drzwiach policjant wstał z
kanapy.
- Witam panią, jestem Witold Stróżowski i pracuję w policji.
Czy mógłbym zadać pani parę pytań?
- Ale… o co chodzi? – zapytała lekko zdezorientowana.
Mężczyzna
wszystko jej wyjaśnił. Kobieta przedstawiła wypadek tak samo jak poprzedni
świadek. Widziała jednak co się dalej stało z karetką. Ku jej zaskoczeniu nie
wjechała ona na teren szpitala, przy którym zdarzył się wypadek, tylko
pojechała gdzieś dalej. Na pytanie Witka dlaczego nie zawołała policji
odpowiedziała, że nie widziała takiej potrzeby. I tak nie byłaby w stanie nic
zrobić, bo nie było ani ofiary, ani sprawców, a większość świadków rozeszła
się. Mężczyzna niechętnie musiał jej przyznać rację.
Przechadzając
się po ulicy myślał co robić dalej. Myślał, że znajdzie jakiś ślad mówiący o
wcześniejszym wypadku. Tymczasem ulica wyglądała tak jak zwykle. Szkło pewnie
sprzątnęły służby porządkowe, natomiast krew została zmyta przez ulewę, która
przeszła nad miasteczkiem w nocy. Jedną pozytywną rzeczą było, że znaleźli
kolejnego ze sprawców. Był nim kierowca karetki, który pracował razem z Ulą.
Zaskoczyło go, że rozmawiał z nim już dwa razy i za każdym razem nie dał po
sobie poznać, że jest zamieszany w tę sprawę. Szczególnie za pierwszym razem
kiedy pytał go o zaginioną karetkę.
Teraz już wiedział
co się z nią stało. Jej kierowca wywiózł ją poza teren szpitala pod osłoną
nocy. Potem w dniu napadu wymknął się z pracy, aby podwieźć kolegów na miejsce
zbrodni. Jednak musiał wrócić i to najprawdopodobniej go zdradziło. Przez to
odnalazła go policja. Ale ta wersja wydarzeń nie została jeszcze potwierdzona,
bo Igor, którego wczoraj aresztowali nie powiedział jeszcze słowa. Nie zdradził
dlaczego to zrobił, ani z kim. Witek jednak wiedział, że jedyna szansa na
odnalezienie Uli, to pociągnięcie oskarżonego za język. Jego rozmyślania
przerwał telefon. Kasprzak wzywał go w trybie natychmiastowym na komisariat.
- Już jadę, a co się stało? Igor zaczął gadać?
- Nie, ale jego kumple sami nam się podkładają. Wracaj
szybko, bo szykuje się jakaś grubsza akcja, a my bez ciebie nic nie możemy
zrobić.
- Za pięć minut jestem.
Komentarze
Prześlij komentarz