Rozdział 2 - Zguba
- Zastanawia mnie cały czas, dlaczego przestępcy nie weszli
od głównego wejścia – powiedział Witek do swoich współpracowników przechadzając
się po miejscu zbrodni w poszukiwaniu jakiś poszlak.
- Już to sprawdziłem – odpowiedział natychmiast Mincel.
- No Młody, popisz się – policjant próbował się zdobyć na
uśmiech.
- Przy drzwiach jest wykrywacz broni, w dodatku w
przedsionku tej sali jest trzech ochroniarzy. Jeżeli byłaby tam strzelanina to
ktoś z wewnątrz mógłby zamknąć bank poprzez zasunięcie na drzwi i okna
metalowej zasłony. Poza tym jest jeszcze czytnik odcisku dłoni.
- Czyli jednym słowem nie udałoby się im wejść do środka. A
czy tylne drzwi są otwarte lub mniej chronione?
- Po pierwsze znajdują się przy osiedlowym podwórku –
dołączył do rozmowy Kasprzak. – Nikt w zasadzie nie wie gdzie one prowadzą, z
wyjątkiem oczywiście pracowników tej placówki. W dodatku te drzwi są
antywłamaniowe. Bardzo ciężkie i raczej nikt nie byłby w stanie ich wyważyć.
Klucz jest także nietypowy i istnieje tylko jeden egzemplarz, który wisi w sejfie.
- Wychodzi na to, że drzwi zostały otwarte od środka –
wywnioskował Witek. – A czy ten klucz znajduje się na swoim miejscu?
Okazało się,
że wisiał w tym miejscu, gdzie powinien i wyglądał jakby nikt go nie ruszał.
Mężczyznę nurtowało jeszcze jedno pytanie, po co były w ogóle te drzwi, które
prowadziły wprost do skarbca. Z
odpowiedzią szybko mu pospieszył właściciel banku. Zostały one zbudowane, aby w
razie pożaru pracownicy mogli bezpiecznie opuścić pomieszczenie.
Oddział
policyjny sprawdził także, który konkretnie skarbiec został okradziony. Należał
on do Romana Kownickiego, właściciela firmy produkującej oprogramowania do komputerów.
Wyszedł na jaw także jeden drobiazg. Konto należące do przedsiębiorcy zostało
opróżnione trzy dni wcześniej. Sam właściciel przybył do banku i wyciągnął
wszystkie swoje oszczędności. Świadczył o tym własnoręczny podpis na dokumencie
mówiącym o wyciągnięciu wszystkich środków z konta, pamięć czytnika dłoni oraz
monitoring zainstalowany przy drzwiach.
- Trzeba poinformować pana Kownickiego, że ktoś chciał go
obrabować. Młody zajmij się tym. Kasprzak, dopilnuj żeby zdjęto odciski palców
z klucza od tylnych drzwi i zdejmij odciski od wszystkich pracowników – Witek
rozdzielał z zapałem zadania. – Ja tym czasem pojadę zobaczyć co słychać u
naszego ochroniarza.
Dojazd do
szpitala nie sprawił mężczyźnie żadnych problemów. Siedząc wygodnie w nowym
radiowozie mijał na sygnale czerwone światła i uprzejmych kierowców, którzy
zjechali na pobocze. O wiele gorzej było ze znalezieniem miejsca do
zaparkowania. Nawet miejsce przeznaczone na karetkę było zajęta przez jedną z
nich. Dopiero po piętnastu minutach znalazł dogodne miejsce. Szczęście miał
jednak w innej kwestii. Poszkodowany mężczyzna był przytomny i mógł złożyć
zeznanie. Nie wniósł jednak zbyt dużo do sprawy. Widział on jednak dokładnie
drugiego sprawcę. Był ubrany w czerwoną kurtkę charakterystyczną dla pracowników
pogotowia. Był pewien, że był także ktoś trzeci, prawdopodobnie kierowca
samochodu. Podczas akcji musiał jednak gdzieś wyjść. Ochroniarz słyszał
wyraźnie jak mówił, że jest wzywany i muszą sobie radzić bez niego. Nic innego
nie pamiętał, ponieważ pierwszy z napastników strzelił do niego. Dalsze
przesłuchanie przerwał lekarz prowadzący rannego prosząc, aby dać mężczyźnie
odpocząć. Witek podziękował za współpracę i wyszedł z sali.
Pół godziny
później spotkał się ze swoimi współpracownikami na komisariacie. Próbowali
podsumować to co udało im się ustalić. Pierwszy zaczął Kasprzak. Zameldował, że
odciski palców zarówno pracowników, jak i z klucza są już w laboratorium. Miał
do tego informację, że na podwórzu, które znajdowało się za bankiem widziano karetkę
pogotowia. Nie zabrała ona nikogo ze sobą. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, a
jeden z nich odpowiadał rysopisowi jaki przedstawiła im kasjerka. Mincel
natomiast opowiedział o wizycie u Kownickiego. Mężczyzna ze stoickim spokojem
przyjął wiadomość o próbie obrabowania jego skrytki. Stwierdził także, że nie
ma żadnych wrogów i nie ma pojęcia kto to mógł zrobić. A poza tym miał bardzo
mało czasu na rozmowę i nic więcej mu nie powiedział. Witek także podsumował
swoją rozmowę z poszkodowanym.
- Trzeba będzie sprawdzić czy zgłaszano kradzież karetki
pogotowia. Młody zajmij… - nie dokończył Witek.
Przerwało mu nagłe wejście
komendanta.
- Mam coś dla was - powiedział poważnym głosem i usiadł obok
nich.
- Ale my już mamy swoją sprawę – niepewnym głosem skomentował
Kasprzak.
- Dotyczy to niejakiego Romana Kownickiego. Podobno byliście
dzisiaj u niego.
- Tak, to jego skrytkę próbowano dzisiaj obrabować –
zrelacjonował Witek.
- Dzwoniła przed chwilą jego żona. Roman Kownicki został
napadnięty przed swoim biurem. Jest ciężko pobity. Jedźcie do szpitala i
zbadajcie tę sprawę.
Nie trzeba
było powtarzać dwa razy. Funkcjonariusze zerwali się z krzeseł i pognali do
wozu. Już po raz drugi tego dnia odwiedzał szpital. Okazało się nawet, że oboje
poszkodowanych znajduje się w tej samej sali. Szybko przeprowadzili wywiad z
właścicielem firmy komputerowej.
***
- Trzeba zamówić salę i powiadomić doktor Stróżowską –
powiedziała lekarka.
Nagle na izbie
przyjęć zrobiło się tłoczno. Nie dość, że przychodzili pacjenci na kontrolę lub
zapisani na jakiś zabieg. To do tego co chwilę przywozili jakieś nagłe wypadki.
Teraz właśnie na kozetce leżał mężczyzna, który potrzebował natychmiastowej
operacji serca. Najlepszym kardiochirurgiem w tym szpitalu była Ula.
- Nie odpowiada – powiedziała pielęgniarka nie oddalając się
od telefonu.
- Spróbuj jeszcze raz.
- Już dwa razy dzwoniłam i nic. Trzeba zawołać kogoś innego.
- Ale nikogo innego nie ma.
- A doktor Frąckowiak?
- Ale…
- Pani doktor nie mamy czasu na ale. Trzeba go wołać –
wtrącił się do rozmowy drugi z lekarzy przebywających na izbie.
Po niespełna
pięciu minutach pacjent jechał na salę operacyjną. Tam mył się już wspomniany
wcześniej lekarz. Gdy zobaczył wjeżdżającego na łóżku mężczyznę rzucił tylko
„co mamy” nie przerywając higienicznych czynności.
Marysia
została sama na izbie. Dopóki nie przyjdzie lekarz nie mogła przyjąć żadnego
pacjenta. Miała więc czas na zapisanie potrzebnych informacji do historii
choroby. Czynność przerwało jej czyjeś wejście na salę. Nie podniosła głowy
znad kartki, bo czuła, że to nie lekarka weszła.
- Proszę czekać na lekarza na korytarzu – powiedziała.
- Ale może jednak pani mnie przyjmie, pani Marysiu –
powiedział nowo przybyły mężczyzna.
Pielęgniarka spojrzała na
pacjenta.
- Ooo… panie Witku, pan tutaj prywatnie czy służbowo?
- I tak, i tak. Nie wie pani może gdzie jest moja żona?
Byłem w lekarskim, ale jej nie było. A mam jej coś ważnego do powiedzenia.
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia. Wzywaliśmy ją parę razy,
ale nie odbiera telefonu.
- No cóż, to jak się pani z nią spotka to proszę przekazać
jej, żeby do mnie zadzwoniła.
- Jasne.
- A mam jeszcze jedno pytanie, czy nie zdarzyło się
ostatnio, że zabrakło karetki?
- Coś takiego było. Igor, jeden z naszych kierowców nie mógł
wyjechać do pacjenta, bo nie miał samochodu.
- Wie pani kiedy to było?
- Nie znam dokładnie sprawy.
- A gdzie mogę znaleźć tego kierowcę?
- W pokoju 12 to na parterze, właśnie skończył przerwę. Może
być tam, albo gdzieś w trasie.
- To już znalazła się ta karetka?
- Nie, dostał inną. Jakiś kierowca jest na zwolnieniu
lekarskim, więc jest na jego miejscu.
- Dzięki wielkie za pomoc.
Mężczyzna
wybiegł ze szpitala i skierował się w stronę radiowozu, gdzie czekali już jego
koledzy. Mieli właśnie wracać na komisariat, aby zdać relację przełożonemu.
Teraz jednak zmienili zdanie. Jak na tacy mieli kierowcę skradzionej karetki,
którą prawdopodobnie obrabowano dzisiaj bank. Skierowali się do wspomnianego
przez pielęgniarkę pokoju.
Komentarze
Prześlij komentarz