Rozdział 1 - Bank
Mały domek na
przedmieściu nie wyróżniał się niczym szczególnym w porównaniu z sąsiadami.
Takie same ściany, dach, a nawet płot. Jedyną różnicą polegał na tym, że ten
budynek tętnił życiem. Była piąta rano, a już grał telewizor. Słychać było
również miarową pracę czajnika, szuranie stóp oraz częste aczkolwiek radosne
okrzyki dziecka. Co jakiś czas można było usłyszeć grube chrapnięcia z sypialni.
Tak zazwyczaj wyglądały poranki rodziny Stróżowskich. Ula budziła wcześnie
syna, gdyż o siódmej musiała być już w szpitalu na obchodzie. Witek spał jak
mógł najdłużej. Później niemal w całości połykał kanapki i jechał na
posterunek. Mieszkali w odległości 30 km od miasta, a zarówno szpital, jak i
komisariat, oraz przedszkole Filipka znajdowały się w samym jego centrum.
- Włącz
radio – powiedział mężczyzna wchodząc do kuchni w rozciągniętej t-shirtce i
mocno spranych spodenkach.
Witek usiadł
przy stole i popijał kawę. Wydawał się nieobecny. Jak gdyby jego myśli leżały
jeszcze na poduszce przykryte ciepłą pierzynką. Ożywił się dopiero wtedy, gdy w
wiadomościach podano informację dotyczącą sprawy podwójnego morderstwa. Nad tą
sprawą oddział Witka pracował od dwóch miesięcy.
- Wczoraj w sądzie wojewódzkim odbyła się rozprawa Mariusza
Z. Oskarżonego o morderstwo pary nastolatków - powiedziała spikerka wyrzucając
z siebie słowa w tempie ekspresowego pociągu. – Niestety oskarżony nie stawił
się w sądzie. Jego obrońca przedstawił zwolnienie lekarskie. Następna rozprawa
za miesiąc. Dzisiaj w Muzeum Narodowym będzie można podziwiać wystawę
norweskiego malarza Henrika Bardla. Prawdopodobnie sam artysta pojawi się na…
Ula wyłączyła
radio. Po chwili cała rodzina siedziała już w samochodzie. Pierwszy przystanek
był przy szpitalu. Kobieta wyskoczyła przy parkingu dla personelu. Ucałowała
obu mężczyzn. Nie omieszkała także przypomnieć Witkowi, że dzisiaj to on
odbiera Filipa z przedszkola. Jej mąż skomentował to lekkim uśmiechem.
Jednym z
plusów tak wczesnego jeżdżenia po mieście był fakt, iż nie było dużego ruchu.
Tym sposobem po piętnastu minutach popijał kawę moszcząc się na swoim krześle.
Poranek był nudny. Żadnych nowych spraw. Nie dzwoniła nawet pani Kruczkowska.
Potrafiła ona wykonywać pięć telefonów dziennie i to o każdej porze dnia i
nocy. Najczęściej zgłaszała kradzież, której tak naprawdę nie było. Policjantom
czas mijał na opowiadaniu dowcipów i rozpamiętywaniu zakończonej ostatnio
sprawy. Większości z nich nie podobało się zachowanie oskarżonego. Nie dość, że
brutalnie zamordował wracającą do domu parę maturzystów, to później ukrywał się
przez dwa miesiące. Został w końcu złapany, gdy chciał wyjechać do Stanów.
Teraz próbował wymigać się od kary. Mało kto spośród policjantów uważał, że
oskarżony naprawdę jest chory. Wiedzieli, że to tylko sztuczka. Ich rozmowę
przerwało nagłe wejście komendanta.
- Stróżowski, Mincel, Kasprzak do mojego gabinetu!
Po tych
słowach opuścił pokój, gdzie siedziała grupa jego podwładnych i udał się do
swojego pokoju. Za nim podążył Witek i dwóch jego kolegów. Razem stanowili
jeden z lepszych zespołów pracujących dla policji w tym miasteczku. To oni
również rozwiązali zagadkę tej ostatniej głośnej sprawy. Zazwyczaj dostawali
trudne zadania, których prawdopodobnie nikt inny nie byłby w stanie rozwiązać.
Dowódca
przekazał im sprawę dotyczącą napadu na bank. Nie znajdował się on daleko od
komisariatu. W tej placówce natomiast dużo pieniędzy umieściło wiele bogatych
osób. Zastanawiające było to, że uchodził on za najbezpieczniejszy w kraju.
Funkcjonował już dwadzieścia pięć lat, a nigdy nie było żadnych ataków na
niego.
- Chłopcy zajmijcie się tą sprawą – powiedział komendant. W
jego oczach było widać, że ma do nich duże zaufanie.
Grupa Witka była
najmłodszą spośród ekip pracujących na tym posterunku. Mężczyzna miał
trzydzieści sześć lat i był najstarszy w zespole. Kasprzak - rudy młodzieniec
kończył ostatnimi czasy trzydziestkę. Natomiast Mincel nazywany „młodym” lub
„dzieciakiem” nie przekroczył jeszcze dwudziestu pięciu. Niedawno skończył
szkołę policyjną.
Dojechali na
miejsce w niespełna pięć minut. Z zewnątrz budynek wyglądał normalnie. Nie było
wybitych szyb czy wybitej dziury w ścianie. Gdyby nie stojąca przed bankiem karetka
można by było sądzić, że nic się nie stało. Weszli do środka. Na podłodze
walały się kawałki szkła, które pochodziły z rozbitych okienek kas. Na jednym z
foteli, na których można było czekać na obsługę, siedziała kobieta z rozbitą
głową. Obok niej sanitariusz zakładał jej opatrunek. Wiele osób w tym
pomieszczeniu miało na twarzy małe cięcia po odpryskach szkła. Najbardziej
ranny był ochroniarz, któremu lekarz właśnie pomagał ułożyć się na noszach.
Miał on dwie rany postrzałowe na klatce piersiowej. Policjanci jednak nie mogli
porozmawiać z nim, gdyż musiał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Witek
postanowił na początku przepytać kobietę z urazem głowy. W tym czasie jego
koledzy oglądali miejsce zbrodni.
Okazało się,
że pokrzywdzona pracowała w kasie. Według niej przestępcy nie weszli głównym
wejściem. Obsługiwała właśnie jednego ze stałych klientów. Koleżanka, która
siedziała obok niej, nagle zasłabła, więc inna osoba zadzwoniła po karetkę.
Kasjerka nie bardzo wiedziała kto to był. Po chwili słychać było dźwięk nadjeżdżającego
ambulansu. Jednak nikt nie wszedł głównym wejściem. Nagle pojawił się szmer w
okolicy skarbca i ktoś zawołał „Gdzie jest kasa?”. Po chwili wybiegł stamtąd
uzbrojony mężczyzna. Pytał się kasjerek dlaczego schowały mu jego pieniądze.
Ochroniarz próbował do niego podejść niezauważony, jednak nie udała mu się ta
sztuczka. Dwa strzały i mężczyzna runął na ziemię. Po podłodze popłynął
strumyczek krwi. Poszkodowana wzięła telefon i chciała zadzwonić po policję, by
zgłosić napad na bank. Karetki nie wzywała podejrzewając, że zaraz przyjedzie
ta, która była wzywana wcześniej. Przestępca krzyknął do niej, aby odłożyła
telefon. Kobieta jednak nie miała takiego zamiaru. Wtedy oprawca rzucił w jej
stronę pistolet. Broń przeleciała przez szybę kasy i trafiła ją prosto w głowę.
Kasjerka nie wiedziała co się dalej stało, ponieważ straciła przytomność.
Ocknęła się dopiero, gdy złodziei już nie było.
- Czy mogłaby pani powiedzieć jak wyglądał przestępca? – zapytał
Witek zapisując ważne informacje w małym notatniku.
Kobieta na
chwilę zamilkła usiłując sobie coś przypomnieć.
- Był wysoki… i dosyć szczupły… - zaczęła kobieta. – twarzy
nie widziałam, ponieważ miał kominiarkę. Ubrany był w ciemny dres… w sumie
widać mu było tylko oczy. Były błękitne. Miał on wspólnika. Mówił coś do niego
kiedy wyszedł ze skarbca. Niestety nie
widziałam go.
***
- Pani Krysiu trzeba podać leki przeciwbólowe pacjentowi
spod siódemki - powiedziała Ula do przechodzącej obok pielęgniarki.
Właśnie
skończyła obchód. Wszystko było pod kontrolą. Tylko jeden pacjent narzekał na
ból w klatce piersiowej, co było objawem wczorajszej operacji. Nawet na izbie przyjęć nie było dzisiaj
wielkiego tłoku. Przyjęto tylko starszą panią z dusznością i nastolatka z
rozciętym łukiem brwiowym. Czyli dla Uli, jednego z lepszych w tym szpitalu
kardiochirurga, nie było żadnej nowej roboty. Miała czas, aby kupić sobie coś
na drugie śniadanie. Jak zwykle rano nie zdążył go sobie przyrządzić, a miała
jeszcze przed sobą dziesięć godzin intensywnej pracy. Między innymi czekały na
nią dwie zaplanowane operacje. Wzięła odliczoną kwotę z portfela i poszła do
sklepu, który znajdował się po drugiej ulicy. Poinformowała siedzącą w
lekarskim koleżankę, że za pięć minut wraca i wyszła. Już w ustach czuła smak
przepysznej bułki z nadzieniem czekoladowym. To był jej przysmak, a tylko mała
piekarnia naprzeciw szpitala robiła takie pyszności. W rozwianym fartuchu
przeszła przez ulicę.
Komentarze
Prześlij komentarz